Wasza polityczna historia

Jak u Was wyglądała ewolucja politycznych sympatii?

U mnie (rocznik '97) zaczęło się mniej więcej w 2014. Jedyne co było wcześniej, to jebanie po Giertychu w podstawówce "bo wprowadził mundurki". Jako dzieciaki nawet nie wiedzieliśmy z jakiej jest partii i jakie konkretnie ma poglądy. Potem było jeszcze w 2011 bardzo łagodne sympatyzowanie z Palikotem- wtedy sporo gimbazy miało pogląd "tylko palikot bo będzie ziułko i jebać księży". Przez "bardzo łagodne" mam na myśli panujący wówczas we mnie pogląd "a dobra, niech osiągnie dobry wynik, może faktycznie wprowadzi to zioło", ale jednocześnie nijak nie wygłaszałem poparcia w jego stronę i kompletnie nie śledziłem polityki.

A wracając do 2014. Wtedy na ogromnej fali internetowej popularności wznosił się Korwin i jego ekipa. Imponowało mi wówczas "jebanie systemu", ale nie nazwałbym się twardym korwinistą. Byłem raczej tym, co chciał więcej wolnego rynku, wyjebania biurokracji i paru "wolnościowych" ustaw. Samego Korwina traktowałem jako maskotkę, która może i ma pasujące do mnie poglądy, ale jego głupie wypowiedzi mnie od niego dystansowały i raczej śledziłem działania innych ludzi z jego partii. Jednak jako że byłem wtedy niepełnoletni, to głos na Korwina poszedł dopiero w moich pierwszych wyborach- prezydenckich 2015. Kukiza odrzuciłem, bo miałem go za "sojusznika po dobrej stronie barykady" ale wydawał mi się zbyt celebrycki i czułem, że ten balonik pęknie już wkrótce. W drugiej turze poszło na Dudę, ale bez sympatii. PiSem gardziłem, ale uznałem Andżejka za "mniejsze zło" i wyglądał znacznie lepiej wizerunkowo na tle gapowatego wujaszka Bronka. Parlamentarne 2015 także poszły na partię Korwina, ale zamiast jedynki zaznaczyłem jakiegoś typa z połowy listy, bo uznałem że będzie "mniej skażony mainstreamem".

Po wielkim zawodzie spowodowanym słynnym 4,76% znowu zacząłem odchodzić od jakiegokolwiek zainteresowania polityką "bo tu i tak same złodzieje i nic się nie zmieni". Wieści z 2018 o powstaniu Konfederacji rozczarowały mnie, bo bratanie się z narodowcami i Braunem uważałem za upadek korwinizmu, więc wybory do PE w 2019 olałem nie biorąc w nich udziału "bo i tak nie ma na kogo głosować". W parlamentarnych dałem głos na hybrydę kukiz/psl bo uznałem, że będą najmniejszym złem, ale kompletnie nie angażowałem się w te wybory.

Potem przyszedł 2020 i pierwsza fala covida. O ile idea lockdownów była w moich oczach przesadzona, tak się do niej początkowo stosowałem, uważając że nie wiadomo na ile groźny jest ten wirus, więc lepiej dmuchać na zimne. Jednak pękło to po słynnym mateuszkowym "idźcie tłumnie na wybory". Uznałem wówczas, że skoro ci wszyscy kandydaci zapomnieli o pandemii wraz ze startem kampanii wyborczej, to wygląda na to że lockdowny są przesadą, więc zacząłem być ich przeciwnikiem. Jako że poza Bosakiem, który mi nie leżał ze względu na bycie narodowcem, przeciwko lockdownom głośno wypowiadał się tylko Tanajno, to oddałem głos na tego planktonowego kandydata. Bardziej mi jednak siadał gość, którego ciągnie do libertarianizmu, niż typ który nosił kiedyś teczkę za moim wrogiem dzieciństwa- Giertychem. Druga tura poszła na Trzaskowskiego, ale był to głos anty-PiS, a nie pro-PO.

Przy drugiej fali covida zacząłem być już jej coraz mocniejszym przeciwnikiem. Wkurwiał mnie powrót do tych wszystkich zasad, tym bardziej widząc jak politycy na nie srają, korporacje się wzmacniają kosztem upadających małych firm, a ludzie dziczeją od siedzenia w domu i tej medialnej presji. Jednak wkurwiały mnie szury od śmiertelnych szczepionek, wielkich żydowskich planów i depopulacji. Moje powody były przede wszystkim ekonomiczne i społeczne, więc owszem- znowu zacząłem patrzeć nieco przychylniejszym okiem na konfę, ale było to spojrzenie na zasadzie "żadna inna partia poza wami nie ciśnie po lockdownach, ale i tak was nie lubię- jesteście moim sojusznikiem z przymusu". Szybko moja rola "przymusowego sojusznika" osłabła, gdy zaczęły się strajki kobiet, a konfa okazała się jednym z winnych.

Wtedy zacząłem popierać "obywatelskie nieposłuszeństwo". Miałem w dupie kto będzie rządził- aby nie pisowcy. Liczyło się dla mnie to, aby zmienić rząd, ale żeby obywatele tym razem mocno patrzyli na każdy krok polityków i twardo ich rozliczali za przewinienia. Nie szukałem tutaj jakiejś rewolucji francuskiej, a bardziej obywatelskiej postawy, która intensywnymi protestami i presją napiętnuje każdą ukradzioną złotówkę, każde wpychanie znajomych do spółek itp. Chodziłem więc na różne protesty- od strajku kobiet, przez rolników, przedsiębiorców aż po jakieś niszowe demonstracje. Wszystko aby tylko podkopać władzę pisu, marząc o przedterminowych wyborach. Strajki Kobiet nie były dla mnie miejscem, gdzie chodzę z powodu aborcji- owszem, wkurwiało mnie jej ograniczenie, ale przede wszystkim patrząc na ich skalę czułem okazję do obalenia rządu, więc gdyby rozlały się tak mocno demonstracje za otwartymi sklepami w niedzielę, to chodziłbym na nie z takim samym nastawieniem.

Moja wiara w "obywatelskie społeczeństwo" upadła jednak 8 marca 2021. Wtedy odbył się pogrzeb strajku kobiet w postaci "wielkiej demonstracji na dzień kobiet", na którą przyszło może z kilkaset osób i od tej pory już o SK nie mówiło się praktycznie w ogóle. Inne protesty też wtedy zaczęły przemijać, więc wróciłem do etapu ogólnego rozczarowania polityką, a rola "przymusowego sojusznika" konfy upadła wraz z końcem lockdownów i startem wojny na Ukrainie. Wtedy prorosyjska postawa wielu przedstawicieli partii zaczęła mnie do niej zniechęcać, ale oddałem na nich "głos podziękowania" w parlamentarnych 2023 kierując się tylko tym, że w czasach lockdownów obiecałem sobie, że nie zagłosuję na żadną partię, która je popierała. Był to jedyny powód głosu na nich i wiedziałem, że jest to moja jednorazowa akcja.

Gdy po wyborach okazało się, że konfa zaczyna wchodzić pisowcom w dupę, to moją uwagę przykuła partia Hołowni. Nie żebym ich jakoś specjalnie popierał, ale duża charyzma lidera w prowadzeniu obrad sejmu, próba centrowania polityki poprzez jednoczesne jebanie pisowców, ale bez skrajnej polaryzacji i liberalne, ale nie parówkowo-wolnorynkowe postulaty (tu zwłaszcza kupuje mnie zniesienie tych zjebanych niedziel bez handlu i jechanie po kredycie 0%) sprawiły że dałem na PL2050 głos w wyborach do PE2024 i zapewne powtórzę głos na Hołownię w nadchodzących prezydenckich. Drugą turę pewnie oleję, bo mieszkając w Warszawie, parę lat kadencji Rafałka wzbudziło we mnie kompletną niechęć do jego persony, stawiając go w mojej liście najbardziej nielubianych polityków (tu patrzę na lizanie dupy deweloperom, okropnie budowaną linię tramwajową na Wilanów, na której trasie niestety mieszkam oraz na ogólny wizerunek "korposzczura z miasteczka wilanów"). Zagłosowałbym na kogokolwiek innego z PO, ale na rafiego nie, bo mam do niego osobistą niechęć- pewnie gdybym mieszkał w innym mieście, to nie odczuwając jego decyzji, dałbym na niego swój głos.

A jak u Was potoczyła się wyborcza historia?